Pożar w Czarnobylu i radioaktywna chmura fake newsów

Przy okazji ostatnich pożarów w Czarnobylu powołano do istnienia nowe, nieznane do tej pory zjawisko fizyczno-meteorologiczne – chmurę radioaktywną nie wykazującą podwyższonego poziomu radiacji. Chmura miała tę ciekawą właściwość, że nie przemieściła się ani nad Polskę, ani tym bardziej nad Europę Zachodnią. Mało tego – nieradioaktywny obłok nigdy nie oderwał się od ziemi. A właściwie to hulał w najlepsze, ale tylko po Internecie. I tylko do momentu, gdy został zaduszony przy użyciu zdjęć satelitarnych – przepadł pod nimi, jak świeczka pod azbestowym kocem gaśniczym.

Ukraińskim strażakom w okolicach Czarnobyla nie poszło już tak łatwo. Zmagali się z szalejącym żywiołem od 4 kwietnia 2020 r. Początkowo akcja szła bez większego powodzenia, a właściwie to była kompletnie nieskuteczna.

Sentinel pokazuje „jak jest”

Pożary lasów wokół nieczynnej elektrowni atomowej w Czarnobylu zdarzają się niemal każdego roku. Jednak tak wielkich płomieni, jak na początku kwietnia 2020, nie było nigdy. Brak opadów wiosną, wcześniej bezśnieżna zima i susza hydrologiczna sprawiły, że ściółka w lasach aż prosiła się o ten jeden jedyny niedopałek pstryknięty w krzaki albo promienie słońca skupione w denku od butelki po lokalnym bimbrze (jak wiadomo najlepszym na promieniowanie). 27-letni mieszkaniec wsi Rahivka wyręczył ślepy traf – podpalił śmieci i suchą trawę, a ogień poszedł w las. Dlaczego to zrobił? Miał podobno powiedzieć, że „dla żartu”. No cóż, w tym rejonie poczucie humoru też jest lekko „napromieniowane”.

Ogółem płonęło kilkadziesiąt tysięcy hektarów lasu. Choć ze strefy wykluczenia wokół nieczynnej elektrowni (tzw. „zony”) wysiedlono wszystkich mieszkańców zaraz po katastrofie w 1986 roku, to do tej pory, część ludzi wciąż nielegalnie w to miejsce powracało. Co jakiś czas zdjęciami z „zony” chwali się w sieci kolejni amatorzy turystyki ekstremalnej. To właśnie przewodnicy turystyczni oskarżyli rząd Ukrainy o zatajanie prawdziwych danych o pożarze. Bili na alarm nie tyle ze względu na radioaktywność, co na fakt, że ogień pożerał kolejne opuszczone wioski. W płomieniach przepadła jedna z największych atrakcji turystyki w „zonie”, czyli znajdujący się pomiędzy Czarnobylem a Prypecią ośrodek wypoczynkowy „Szmaragdowy”. Już nikt nie zrobi sobie zdjęć z niszczejącymi domkami letniskowymi, które ozdabiały wizerunki postaci z rosyjskich kreskówek, na czele z kultowym „Ну, погоди!”, znanym w Polsce jako „Wilk i Zając”.

Rozwój wypadków można było śledzić na zdjęciach satelitarnych dostarczanych przez Sentinel-2 działający w ramach europejskiego programu Copernicus. Z dnia na dzień sytuacja wyglądała coraz groźniej – 13 kwietnia ogień rozprzestrzenił się na odległość 2 km od składów zużytego paliwa jądrowego. Doniesienia zrobiły się jeszcze bardziej alarmistyczne. To wtedy powstała, a może tylko zaczęła puchnąć od fake newsów „radioaktywna chmura”.

Pali się w „zonie”

Od czasu katastrofy elektrowni atomowej w Czarnobylu w 1986 r., nie ustają próby jej wyjaśnienia i spekulacje związane z poziomem promieniowania oraz jego wpływem na istoty żywe. Co prawda wielokrotnie wyjaśniono, jak doszło do katastrofy, ale wyjaśnienia specjalistów są zbyt banalne. Wyobraźnia łowców sensacji kreuje dziwne zwierzęta – ryby zamienione w potwory czy choćby dwugłowego cielęcia. W „zonie” niczego takiego nie stwierdzono, lecz – zdaniem wielu domorosłych eksploratorów – to tylko jeszcze jeden dowód na to, jak skutecznie rząd i „służby” ukrywają prawdę.

Zawsze wtedy, gdy pod Czarnobylem wybuchają pożary, w Internecie tworzy się „radioaktywna chmura”. W tym roku formowanie obłoku poszło szczególnie szybko. Pożar był wielki, a jeden z ekologów złapał na licznik Geigera odczyt „16 razy przekraczający promieniowanie normalne”. Zapomniał dodać, że pomiar był miejscowy, nie potwierdzony przez nikogo innego, a pomimo imponującego przekroczenia normy, promieniowanie w dalszym ciągu było dalekie od niebezpiecznego poziomu. Być może na gwałtowny rozrost fake’owej chmury miał spory wpływ emitowany w ubiegłym roku serial HBO pt. „Czarnobyl”, będący fabularną rekonstrukcją katastrofy.

Po gwałtownej eskalacji około 13 kwietnia, już kilka dni później było po pożarze. Samolotami i śmigłowcami dowieziono nad płonący las ponad pół miliona ton wody. Natura też zlitowała się nad ludźmi – spadł deszcz i strażacy zdołali dogasić pożar. Przebieg wydarzeń można odtworzyć na podstawie zdjęć satelitarnych.

Chmura, której nie było

Zdjęcia satelitarne skutecznie rozproszyły radioaktywne chmury. Nie zaobserwowano niczego takiego, jak przesuwająca się chmura pyłu znad płonących lasów wokół elektrowni w Czarnobylu. Na marginesie można zauważyć, że do zdementowania plotek nie trzeba było używać satelity – równie skutecznym antidotum jest zdrowy rozsądek. Bo wystarczyłoby zadać sobie pytanie, jak możliwe jest powstanie radioaktywnej chmury, w lasach i wsiach, w których radiacja ma często podobny, a nawet niższy poziom niż ta w Warszawie. Naturalne promieniowanie jest jak powietrze – nie ma miejsca na świecie, gdzie by nie występowało. W Polsce jest stosunkowo niskie, w Skandynawii i USA wyższe, a w Zakopanem dwa razy wyższe niż w Gdańsku. Ogień, nawet wielki, nie wytwarza żadnego dodatkowego promieniowania.

Teoretycznie możliwość powstania prawdziwej chmury radioaktywnej pojawiłaby się w chwili, gdyby pożar dotarł do punktu składowania odpadów radioaktywnych „Burakówka”. W tym roku prawie do tego doszło. Na owym wysypisku znajduje się 30 wykopów, do których po katastrofie zwożono odpady nisko i średnio radioaktywne, czyli emitujące promieniowanie o wartości do 5 R/h. „Burakówka” to otwarty, niezalesiony plac o powierzchni niespełna hektara. Jeżeli nawet spłonąłby las wokół niego, szanse na powstanie radioaktywnej chmury byłyby znikome, choć zupełnie wykluczyć się tego nie można.

Podobnie „trudnopalny” jest sam sarkofag nieczynnej elektrowni. W 2019 r. powstała nowa żelbetonowa czasza, która ma wytrzymać najbliższe sto lat. Jej rozszczelnienie na skutek pożaru nie jest nawet możliwością teoretyczną – do uszkodzenia kopuły potrzebna byłaby potężna eksplozja. Podobno sarkofag bez problemu zniesie nawet takie zdarzenia jak upadek dużego samolotu, nie mówiąc o „banalnym” pożarze lasu. Innymi słowy – powinniśmy bardzo uważać na fake’owe chmury radioaktywne i nie sięgać pochopnie po płyn Lugola (roztwór wodny jodu), od którego można dostać silnych mdłości. Lepiej skorzystać z obrazowań satelitarnych – to jedyne pewne źródło informacji.