Australia w ogniu. Satelitarne obrazy kontynentalnego kataklizmu

Pożary lasów w Australii pokazały bezradność służb ratowniczych i środków technicznych wobec sił natury. Poprzedzone trzyletnią suszą pożary szalały praktycznie nieprzerwanie przez pół roku. Przełom nastąpił w pierwszej połowie lutego 2020 roku, kiedy spadły ulewne deszcze. Gdyby nie to, że żywioł wody przemógł żywioł ognia, kataklizm dalej zbierałby tragiczne żniwo. Jedyną ludzką technologią, która okazała się skuteczna, były zdjęcia satelitarne i dane pozyskiwane w wyniku ich analizy. Gdy deszcz przestał padać, ogień wrócił.

Obrazy zadymionego i poznaczonego czerwonymi cętkami (ogniska pożarów) kontynentu nie zmniejszyły rozmiarów kataklizmu, jednak okazały się jedynym wiarygodnym źródłem bieżącej wiedzy na temat rozwoju sytuacji. Będą też jednymi z najważniejszych dowodów na to, co tak naprawdę stało się w Australii. Tylko jeszcze musi zgasnąć ogień.

Dlaczego pożary najlepiej widać z orbity?

Obrazowania satelitarne jako jedyne dostarczają informacji i danych, które są w stu procentach pewne. Nie mamy innego źródła o tak dużej „odporności” na błędy i zafałszowania. Żadne inne obrazy nie są współcześnie tak łatwe do uzyskania oraz poprawnej interpretacji. Wystarczy zastanowić się, jakich działań wymaga pozyskanie zdjęć dokumentujących pożary na tak wielkim terenie jak Australia, przy użyciu zdjęć lotniczych. Warto wymienić najbardziej oczywiste wady obrazowania lotniczego i nieliczne zalety w stosunku do obrazowań satelitarnych:

  • organizacja i koszty – nawet przy jednorazowym obrazowaniu danego obszaru, wykonanie zdjęć lotniczych wymaga zakrojonych na szeroką skalę działań oraz wydatków bez porównania większych od pozyskania zdjęć z orbity,
  • powtarzalność i aktualizacja obrazowań – wykonanie korekt lub aktualizacji obrazowań w przypadku zdjęć lotniczych jest bardzo trudne i kosztowne, gdy obrazowania satelitarne pozwalają śledzić zmiany na bieżąco, bez generowania lawinowego wzrostu kosztów pozyskania obrazów,
  • jakość obrazowań – przez długi czas zdjęcia lotnicze oferowały jakość na nieosiągalnym dla satelitów poziomie – obecnie nie jest to już takie oczywiste, a ostre rozróżnienie jakości zdjęć z samolotu i satelity stopniowo zanika,
  • szybkość i łatwość interpretacji – zdjęcia lotnicze, przynajmniej teoretycznie, są łatwiejsze w interpretacji, a sam proces przebiega szybciej, niż w przypadku zdjęć satelitarnych

Podsumowując: z orbity widać lepiej, bo materiał jest wystarczającej jakości technicznej, jego pozyskanie wymaga relatywnie niewielkich nakładów finansowych, a możliwość otrzymywania na bieżąco aktualnych i weryfikowalnych danych jest nie do zastąpienia w rolnictwie czy spedycji oraz przy monitorowaniu klęsk żywiołowych.

Wsparcie akcji gaśniczej, szacowanie strat i przewidywanie następstw

Pożary w Australii (Kangaroo Island) uchwycone przez Spectator Earth.

Obrazowania satelitarne są niezwykle użyteczne na każdym etapie zmagania się z klęskami żywiołowymi. Kiedy dojdzie do katastrofy, zdjęcia satelitarne pozwalają błyskawicznie oszacować jej rozmiary. Są bezcenną wskazówką dla centrów kryzysowych – na ich podstawie można ocenić, jakie środki będą potrzebne do walki z żywiołem oraz z jakich rejonów ewakuować ludzi.

W przypadku pożarów groźny jest nie tylko sam ogień, ale też produkty uboczne spalania substancji organicznych: dym, popiół czy gazy trujące. Obrazy z satelity doskonale nadają się do prowadzenia bieżącego monitoringu przemieszczających się chmur pyłów, które mogą zagrażać ludziom i zwierzętom na obszarach znacznie oddalonych od miejsca wybuchu pożarów. Z kolei na terenach wypalonych może zbierać się bezwonny i bezbarwny, lecz śmiertelnie trujący tlenek węgla. Duże ilości gazu, zwanego potocznie czadem, stwierdzono na wypalonych terenach w Australii. Źródłem informacji była analiza obrazowań satelitarnych.    

Zdjęcia satelitarne będą też najważniejszym źródłem monitorowania zmian w ekosystemie i pogodzie nad kontynentem australijskim, które nastąpią w wyniku pożarów. Chodzi zarówno te zmiany wywołane bezpośrednio ogrzaniem i zapyleniem powietrza, jak również te działające w dłuższej perspektywie czasowej, na skutek wyniszczenia lasów i obszarów zielonych.

Zastanawiając się nad możliwościami analizy i wykorzystania zdjęć satelitarnych, trudno nie zadać sobie pytania: czy mogły pomóc w prognozowaniu katastrofy, zanim do niej doszło?

Czy można było zapobiec kataklizmowi?

Znormalizowany różnicowy wskaźnik wegetacji znany jako angielski skrót NDVI (Normalized Difference Vegetation Index), pozwala nie tylko na badanie i monitorowanie stanu upraw i wielkości plonów, ale także na bardzo skuteczne przewidywanie zagrożenia pożarowego. Można to zrobić na podstawie zestawienia trzech rodzajów danych: informacji o ilości roślin zielonych, zawartości wody w roślinach oraz ilości roślin, w których nie zachodzą procesy fotosyntezy (suche rośliny). Analizując stosunek roślin zielonych i wilgoci do potencjalnego paliwa pożaru (wszelkiego rodzaju suszu), można ustalić podatność danego terenu na wybuch pożaru, ale też możliwe kierunki rozprzestrzeniania się ognia.

Czy takie badania robiono w Australii? Czy ktoś przewidział kontynentalną tragedię? Okazuje się, że tak – i to ze szczegółami. Już w 2007 r. Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu (IPCC), który działa przy ONZ, przygotował raport, w którym nie prognozowano, lecz stwierdzono, że w południowo-wschodniej Australii wybuchną wielkie pożary, w nienotowanej do tej pory skali. Mało tego – raport zawierał ostrzeżenie, że kataklizm w Australii to dopiero wstęp do podobnych tragedii, które będą wydarzały się na całym świecie. Jeżeli w końcu nie potraktujemy na poważnie sprawy klimatu, emisji CO2 i świadomej, rozsądnej gospodarki wodnej, pozostanie nam bezradne patrzenia na to, jak nasz świat ginie w płomieniach.