Płonące lasy i znikające z map jeziora. Monitorowanie zmian w środowisku naturalnym na podstawie analizy zdjęć satelitarnych

Raz na milion, a może jeszcze rzadziej, zdarza się taki fotograf jak Auggie z „Dymu” Paula Austera i Wayne’a Wanga, który przez wiele lat, dzień po dniu, za każdym razem o tej samej porze ustawia aparat w tym samym miejscu ulicy i naciska spust migawki. Gdyby było więcej takich fotografów, moglibyśmy dowiedzieć się rzeczy, jakie nie śniły się filozofom. Na szczęście wyręczają nas satelity, jakie od dziesiątków lat skanują powierzchnię Ziemi.

Pierwsze zdjęcia Ziemi widzianej z orbity wykonał amerykański satelita Explorer 6. Historyczne wydarzenie miało miejsce 14 sierpnia 1959 r. Od tamtej pory stale rośnie liczba satelitów, które regularnie dostarczają obrazów dowolnego zakątka naszej planety. Przez długi czas o zdjęciach satelitarnych wiedzieliśmy, ale dostęp do nich mieli nieliczni. Z udostępnianiem obrazowań satelitarnych masowej widowni mamy do czynienia zaledwie od 2005 r., gdy wystartował serwis Google Maps. 

Orbitalne filmy poklatkowe

Jaką wartość ma mechaniczne fotografowanie ciągle tego samego fragmentu ulicy? Co tak naprawdę zatrzymuje w kadrze Auggie z „Dymu”? Wydaje się, że bohaterem jego zdjęć, podobnie jak bohaterem powstających według podobnej metodologii obrazowań satelitarnych, jest czas. A konkretnie upływ czasu, dostrzegalny poprzez drobne zmiany, które z dnia na dzień zachodzą systematycznie na fotografowanych obszarach. Jeżeli wyświetlimy obrazy w odpowiednim tempie, powstanie rodzaj animacji poklatkowej – zobaczymy film mówiący o tym, co sami zrobiliśmy lub o zmianach powstałych w wyniku działania sił natury. Im więcej mamy zdjęć, im dalej sięgamy w przeszłość, tym ciekawszy będzie film. Może to być obrazkowa opowieść o tym, jak rosną miasta i wydłużają się nitki autostrad. Albo o tym, jak znikają jeziora.

Było jezioro i była kopalnia, jest kopalnia i nie ma jeziora

Pojezierze Gnieźnieńskie to tłumnie odwiedzany kurort z czasów PRL-u. Na pasie złotego piasku na brzegu Jeziora Ostrowskiego, w cieniu szumiących przy samej wodzie sosen, zażywali zasłużonego relaksu przedstawiciele klasy robotniczej miast i wsi, inteligencji pracującej, a nawet bonzowie przewodniej siły narodu. Dzisiaj piasku jest prawie tyle, co w Stogach, bo las nie nadąża za cofającą się wodą. Pomost, do którego przybijały łódki, wygląda głupio i żałośnie. Niegdyś wpuszczony w toń, dzisiaj nie sięga nawet linii wody. Dziwne konstrukcje, przypominające trapy i mola, ustawione nie wiedzieć czemu na łące lub w odległości kilkudziesięciu metrów od wody, są w tej okolicy stałym fragmentem krajobrazu.

Jezioro Wilczyńskie uchwycone przez Spectator Earth

Wszyscy zgadzają się, że wodę zabrała działająca w sąsiedztwie kopalnia odkrywkowa. Wszyscy, z wyjątkiem władz kopalni, które winą obarczają suszę hydrologiczną. Susza jest faktem, z którym trudno dyskutować. Faktem jest też to, że jeziora zaczęły zanikać, odkąd zaczęto kopać „dziury w ziemi”, ale to może być przypadkowa koincydencja.

W grudniu 2019 r. powstała sejmowa komisja do spraw zanikającego pojezierza. Debata trwa, jeziora zanikają. I nie jest to tylko „ekologiczna histeria”. Karlenie jezior obserwują mieszkańcy, samorządowcy i turyści, których z roku na rok ubywa – mniej więcej tak szybko, jak wody. Najszybciej w Jeziorze Wilczyńskim, któremu wielu przepowiada, że podzieli los Skrzynki – jeziora będącego obecnie… łąką. Znikało przez dekadę. W 2010 r. było już przejezdną dla samochodów polaną. Poziom lustra wody w Jeziorze Wilczyńskim leci na łeb na szyję. W ostatniej dekadzie obniżył się o 6 metrów! Tak naprawdę, to nikt dokładnie nie wie, czy trwało to dziesięć, osiem, a może tylko sześć lat. Gdyby ktoś wziął się za to na poważnie, pewnie udałoby się ustalić, jaki był ten spadek i jak długo trwał. Wystarczyłoby dokonać prostej analizy zdjęć satelitarnych. Widać na nich jak na dłoni, dokąd i kiedy sięgały wody Jeziora Wilczyńskiego oraz wszystkich innych.

Las, który znika, pojawia się i znów znika…

Oglądając zdjęcia satelitarne nadleśnictwa Rudy Raciborskie, trzeba być bardzo uważnym. Wystarczy zagapić się na chwilę, żeby stracić poczucie ciągłości orbitalnego slideshow i dziewięciu tysięcy hektarów lasu z pola widzenia, a następnie znów zobaczyć las tam, gdzie przed chwilą (w czasie oglądania, a nie w czasie rzeczywistym) nic nie rosło. 

„Zakłócenia odbioru” pojawiają się w 1992 r. 25 sierpnia las rośnie bujnie, a 30 sierpnia obszar zieje pustką – pomiędzy jest sporo dymu. Tamto lato rozpieszczało plażowiczów. Pod koniec sierpnia notowano temperatury dochodzące do 38°C w cieniu. Wysuszona na wiór ściółka zajęła się prawdopodobnie od iskry, która wystrzeliła spod kół przejeżdżającego pociągu. Wiał silny wiatr, więc pożar rozprzestrzeniał się w huraganowym tempie. W ciągu czterech dni spłonęło doszczętnie niemal dziesięć tysięcy hektarów lasu. To był największy, w Polsce i całej Europie, pożar lasu po II wojnie światowej.

Do nadleśnictwa Rudy Raciborskie warto też zajrzeć w 2017 r. i przejrzeć archiwalne obrazowania z wakacji, z czerwca i lipca. W czerwcu jest las, w lipcu pojawia się coś dziwnego – resztki zieleni wyglądają tak, jakby ktoś niedokładnie wygumkował mapę. W piątek 7 lipca 2017 r. wiało bardzo mocno. W pewnym momencie wystąpiła gwałtowna eskalacja siły wichury. Wystarczyło kilkanaście minut, żeby na powierzchni 1 500 hektarów trudno było znaleźć jedno całe drzewo. Huraganowy wiatr przetoczył się jak walec przez lasy od Dziergowic, przez Nędzę, aż do Górek Śląskich. Kilkudziesięcioletnie świerki pękały jak zapałki.

Historia dzieje się tu i teraz

Takich miejsc jak nadleśnictwo Rudy Raciborskie i Pojezierze Gnieźnieńskie, które ulegały i ulegają gwałtownym przemianom, jest w Polsce, podobnie jak na całym świecie, bardzo wiele. Można mówić o tysiącach, ale równie dobrze o milionach lokalizacji. Oczywiście obserwowanie sztucznych wysp w Dubaju jest znacznie atrakcyjniejsze wizualnie od śledzenia tego, co dzieje się z Półwyspem Helskim czy Puszczą Białowieską. Jednak tak naprawdę najciekawsze historie rozgrywają się dokładnie tam, gdzie żyjemy – najciekawsze, bo mają bezpośredni wpływ na nasze życie. Nawet jeżeli nie jesteśmy systematyczni, nie mamy pasji fotograficznej i statywu do smartfona (zdjęcia z ręki nie pozwalają zachować powtarzalnych ustawień, co jest bardzo ważne w śledzeniu zmian zachodzących w czasie), możemy skorzystać z obrazowań satelitarnych. Wystarczy założyć własny projekt w portalu https://spectator.earth/ i robić to, co Auggie z „Dymu” – tylko, że w nieporównanie większej skali.